Brwinowskie liceum to kameralna szkoła z ponad 50 letnią tradycją.
Jest tu miła atmosfera, ponieważ wszyscy się wzajemnie znają. Duży plus szkoły to nauka na jedną zmianę.
Lekcje rozpoczynają się tradycyjnie o godzinie 8.00, a kończą najpóźniej o 16.05.
Młodzież ma do dyspozycji 3 boiska ze sztuczną nawierzchnią i halę sportową.
W szkole można zjeść smaczne obiady w stołówce, a także miło spędzić czas poza lekcjami,
uczestnicząc w licznie działających kołach zainteresowań.
||
LICZNIK:
Konsumencka przygoda - Paweł Remez
Opowiem wam historię. Prawdziwą, będącą jedną z ciekawszych, jakie przeżyłem w moimi życiu. A zdarzyło się to, gdy byłem dwa miesiące młodszy...
Pamiętam jak dziś - ogromny, biały budynek w środku Warszawy i spora tabliczka, sam nie wiem z jakiego metalu, czy kamienia. Na niej zaś wygrawerowane litery układające się w napis "Warszawska Akademia Teatralna". Tak, to tutaj miałem dostać zadania do wykonania.
Energicznym ruchem otworzyłem nowoczesne, drewniane drzwi i stanąłem w holu. "Powitał" mnie pracownik ochrony, któremu wyjaśniłem, w jakiej sprawie przybyłem i bez zbędnych pytań poprowadził mnie dalej. Weszliśmy po schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się kolejne dwie pary drzwi. Jedne, uchylone musiały prowadzić do jakichś biur, lub pomieszczeń gospodarczych, czy może na inny korytarz? Mnie interesowało to, co znajdowało się za tymi drugimi, na których wisiały dwie kartki z napisami kolejno "Cisza!" oraz "Scena". Zrobiłem parę kroków, a gdy już stałem za kulisami sceny ochroniarz zamknął za mną drzwi sprawiając, że zapadła niemal całkowita ciemność. Kiedy moje oczy już się do niej przyzwyczaiły udało mi się dojrzeć jakieś sylwetki poruszające się kilkanaście metrów przede mną. Podszedłem do jednej z nich, przedstawiłem się, powiedziałem raz jeszcze po co tu jestem, a pracownik - jak się okazało oświetleniowiec - kazał mi poczekać do końca próby świateł. Grzecznie podziękowałem, odsunąłem się i usiadłem pod ścianą tak, by nikomu nie przeszkadzać. Próba trwała niekrótko, przerywana co parę minut krzykami reżysera "nie tak!", "porażka!", "To było świetne!". I muszę przyznać mu rację, mimo, że jemu się wiele rzeczy nie podobało ja uważam, że to było świetne! Nawet sobie nie zdajecie sprawy z tego, jak wspaniałe, świetlne wzory jest w stanie wyczarować taka pozornie mała lampeczka powieszona u sufitu, nad sceną... Niemniej jednak nie przyjechałem do teatru by oglądać puszczane przez oświetleniowców zajączki, ale by pracować, zatem gdy tylko zapaliły się główne reflektory rozjaśniając całe pomieszczenie odnalazłem kierownika scenografii i po raz kolejny przedstawiwszy się powiedziałem "to ja jestem ten od telewizorów". Widać było, że "kierownik" ucieszył się na mój widok, i od razu przeszedł do rzeczy. Moje zadanie nie było proste. Przedstawienie budżetowe, więc wszelkie środki finansowe były z góry ograniczone i niezmienne, a ja za jak najmniejszą kwotę musiałem zdobyć cztery duże telewizory kineskopowe, stelaże do nich i wszelkie inne potrzebne rzeczy. Dostałem do ręki 600 zł i 3 tygodnie na wykonanie zadania. Nie dziwiłem się z resztą. Czułem, że nim zdążę opuścić teatr dowiem się, że jednak mogę wydać góra 500 zł i nie w 3 tygodnie, ale w 15 dni.
Podziękowałem, obiecałem, że wszystko będzie zrobione na czas i skierowałem się do wyjścia. Gdy wyszedłem na klatkę schodową, ta wydała mi się wyjątkowo ciasna w porównaniu z ogromną, przestrzenną salą teatru. Schodami w dół, do wyjścia, pożegnać się z ochroną i do domu. Odetchnąłem z ulgą, gdy idąc ulicami Warszawy stwierdziłem, że mój telefon komórkowy nie dzwonił. Jednak miałem swoje trzy tygodnie.
Spacerując po mieście zastanawiałem się jak zdobyć cztery identyczne, sprawne telewizory, do tego za góra 450 zł, bo musi mi jeszcze wystarczyć na pomniejsze elementy konstrukcji. W pierwszej chwili przypomniałem sobie, że mój dobry kumpel pracuje w składzie w Grodzisku Mazowieckim, gdzie rozbierane są wszelakie sprzęty elektroniczne oddane z gwarancji, działające lub nie, połamane i całe. Zadzwoniłem więc do niego, przedstawiłem mu jak sprawa wygląda. Niestety. Jak się okazało gdy tylko na skład trafiają jakieś ekrany w pierwszej kolejności są tłuczone. Nie dziwne z resztą. Wybuch kineskopu jest w stanie oderwać człowiekowi rękę, a nikt nie może sobie pozwolić na narażanie pracowników na takie niebezpieczeństwo. Rozłączyłem się i dalej myślałem skąd mogę wytrzasnąć te nieszczęsne telewizory. Z góry skreśliłem wszelkie firmowe sklepy i hipermarkety. Jedyne, co przychodziło mi na myśl to sprzedaż hurtowa, jednak i tu nie wierzyłem, by udało mi się zdobyć to, co potrzebuję przy tak ograniczonych funduszach. Tego dnia nic już nie wymyśliłem, postanowiłem więc przespać się z problemem i pierwszy tydzień pracy spędzić na spokojnym poszukiwaniu najlepszej okazji.
Minął kolejny dzień i nic. Chodziłem po sklepach, pytałem o miejsce, w którym mógłbym zaopatrzyć się w cztery jak największe telewizory jednak nikt nic nie wiedział, lub nie chciał mi powiedzieć. Taka kolejność wydarzeń powtórzyła się jeszcze dwa razy. Podczas wykonywania codziennych czynności wpadałem coraz to do innych miejsc i wypytywałem, lecz ciągle nic, zero... Aż w końcu po czterech dniach ciągłych poszukiwań odwiedziłem innego swojego znajomego. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, w tym także o mojej pracy i on nie mógł się nadziwić, że dotąd nie przyszedłem do niego w tej sprawie. Nie ważne, że nie miałem podstaw sądzić, że jest mi w stanie pomóc, liczy się, że powiedział mi o "tajemnych" składach wszelkiego sprzętu jednej z sieci hipermarketów. Od razu wyruszyłem do najbliższego sklepu i znalazłem pracownika działu elektronicznego. Powiedziałem mu co wiem, a on po zaledwie chwili zastanowienia odpowiedział, że na terenie marketu nic takiego się nie znajduje, niemniej powinienem wyjść z budynku, obejść go na około i odnaleźć niewielkie biuro na jego tyłach. Tak też zrobiłem. Po przejściu przez wszystkie alejki i wyjściu z tego konsumpcyjnego kolosa udałem się na jego tyły. Po paru chwilach ujrzałem to niewielkie biuro, o którym mówił pracownik. Szczerze mówiąc nie wiem nawet, czy nazwałbym to pomieszczenie biurem. Była to "klita" z jednym biurkiem przy ścianie, komputerem na nim i - muszę przyznać wyjątkową ładną - panią na fotelu obok. I znów się przedstawiłem, i raz jeszcze opowiedziałem swoją "historię", a "ekspedientka" obiecała zobaczyć, co da się zrobić i wykonała telefon do swojego kolegi z pracy. Nie minęło 5 minut, gdy rzeczony kolega wszedł do pomieszczenia przez drzwi we wnętrzu biura i poprosił mnie ze sobą. Trochę niepewnie zrobiłem pierwszy krok, jednak zgodziłem się pójść z nim w czeluście tego ciemnego, wąskiego korytarza. Po drodze do następnego pomieszczenia mężczyzna poprosił mnie o wyjaśnienie, o co na dobrą sprawę mi chodzi. Wyjaśniłem, więc po raz kolejny, że telewizory, tanio, duże, takie same... Gdy doszliśmy do końca korytarza pracownik tego dziwacznego biura otworzył kolejne drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące w dół, do czegoś na wzór piwnicy, gdzie ściany od podłogi aż po sufit obstawione były radiami, ekspresami do kawy i wszelkiego rodzaju mniejszą elektroniką. W tej piwniczce, przywodzącej na myśl filmy katastroficzne, gdzie spanikowani ludzie kryją pod ziemią, co tylko zdołają spotkaliśmy kolejnego pana i jemu także przedstawiłem sprawę telewizorów. Jak się okazało w tym pomieszczeniu takowych nie było, jednak po kolejnym telefonie poproszony zostałem o udanie się w inne miejsce, już w innym budynku. Podziękowałem i wyszedłem zastanawiając się nad tym, co przed chwilą ujrzałem. Dotarłem do biura i ponownie powitałem tą miłą, sympatyczną panią, która zatrzymała mnie mówiąc, że zaraz przyjdzie tu inny pracownik by zaprowadzić mnie do hali, w której znajdę to, czego szukam.
Czekając tak nie omieszkałem zapytać co to właściwie za miejsce. Dowiedziałem się w ten sposób, że większość sprzętu z wystaw w sklepach nie trafia do rąk kupujących, ani na półki sklepowe, ale albo jest wyrzucana, z powodu rys, zmęczenia materiału, niekompletności, albo trafia w takie właśnie miejsca. Więc wszystkie te radia, kuchenki mikrofalowe i tostery są w pełni sprawne, tylko albo brakuje im gałeczki, mają podrapane obudowy, lub zostały oddane z reklamacji, bo nie spodobały się właścicielom! Taki towar był więc składowany i odsprzedawany ludziom takim jak ja po niesamowicie niskich cenach, bądź pracownikom tychże składów. Rozmowa z panią z biura mogłaby się jeszcze ciągnąć jednak przyszedł już pracownik innej hali i poprosił mnie ze sobą. Pożegnałem się ładnie i wyszliśmy na ulicę, potem kilkaset metrów chodnikiem aż trafiliśmy przed naprawdę duży budynek, do którego zostałem zaproszony. Hala ta miała wymiary przynajmniej połowy hipermarketu, w którym byłem jeszcze niedawno, i pełna była pralek, lodówek i... telewizorów! Zarówno kineskopowych jak i nowoczesnych, ciekłokrystalicznych!
Chociaż miałem tego już szczerze dość po raz kolejny wyjaśniłem, o co mi chodzi i w końcu usłyszałem odpowiedź, na którą czekałem 4 dni! "Mamy to, czego pan szuka". Rzecz jasna nie od razu, i niestety nie za cenę 450 zł, ale za równe 600 i dwa dni na znalezienie w hali towaru. Po usłyszeniu tych warunków to ja wyciągnąłem telefon komórkowy i zadzwoniłem do kierownika scenografii w teatrze. Przedstawiłem mu sytuację, zapytałem, czy w związku z tym jest szansa na niewielkie dofinansowanie i o dziwo okazało się, że jest! Zamówiłem, więc te telewizory i umówiłem się, że przyjadę za dwa dni je odebrać. Co ciekawe pracownicy hali zaproponowali mi nawet, że podwiozą mi je do domu, jednak wolałem już pozostawić to sobie.
Dwa dni minęły wyjątkowo szybko, zająłem się przez ten czas zdobyciem potrzebnych do budowy dekoracji części, tym razem już bez żadnych ekscesów. Pojechałem ponownie do hali z telewizorami i spotkałem tych samych ludzi, co 48 godzin wcześniej. Cztery spore pudła już na mnie czekały. Telewizory kineskopowe w niemal idealnym stanie, brakowało tylko pilotów i instrukcji, co dla mnie nie było żadnym problemem. Wymieniłem, zatem gotówkę na te cztery cudeńka, z pomocą pracowników hali zapakowałem je do samochodu i uważając, by nie uszkodzić ich w czasie jazdy wróciłem do warsztatu, gdzie zabrałem się za montaż.
W przeciągu tygodnia wszystko było gotowe, cały mechanizm działał bez zarzutów i można było zabrać go do teatru. Rzecz jasna mi przyszło przewozić te dwie ponad dwumetrowe wierze z podwieszonymi kineskopami, poradziłem sobie z nimi jednak i mając jeszcze tydzień do ostatecznego terminu zmontowania dekoracji siedziałem już w fotelu na widowni i oglądałem próbę przedstawienia wraz z efektem mojej ciężkiej, poszukiwawczej pracy. Nie czułem już nawet satysfakcji z dobrze wykonanej roboty, ani nie byłem dumny, że mogę oglądać wspaniałe przedstawienie zanim odbędzie się premiera. Byłem zadowolony, bo odkryłem to część rynku konsumpcyjnego, której dotąd zarówno jak, jak i setki tysięcy ludzi nie zna...